Mamo, tato, porozmawiaj ze mną…
Wielu dorosłych całymi latami funkcjonuje na zasadzie wymiany zdawkowych pytań i równie zdawkowych odpowiedzi: „Co chcesz na obiad? – Schabowego”. „Kiedy wrócisz? – Będę po szóstej. – Dobra, tylko się nie spóźnij, jak ostatnim razem”. W wielu rodzinach kontakt dorosłych ze sobą nie wychodzi poza tego typu komunikaty. Ci ludzie nie mają pojęcia, jak może wyglądać prawdziwa rozmowa, bo dla nich to właśnie jest rozmowa. Nie ma się więc co dziwić, że prowadzenie głębokich i ciekawych rozmów z własnymi dziećmi, w ogóle nie mieści im się w głowie. Przecież łatwiej włączyć bajkę w telewizji lub odpalić emocjonującą grę komputerową. Dziecko jest zajęte, a rodzic zwolniony z niezręcznego „obowiązku” rozmawiania…
W polskich domach do poważniejszej rozmowy z dziećmi dochodzi zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy się coś wydarzy, gdy pojawi się problem. I zazwyczaj zaczyna się ona od recytacji zarzutów. Do tego dość często dochodzi krzyk. W takiej „rozmowie” dziecko albo nic nie mówi, albo zaczyna pyskować, albo wyżywa się np. na drzwiach…. Rodzic kończy „rozmowę” jakimiś groźbami, nakazami, nierzadko obrażaniem. Uważa, że w ten sposób „porozmawiał z dzieckiem”, czy też „przemówił mu do rozumu”.
Czas mija i nagle to nasze dziecko, niemalże z dnia na dzień, staje się dla nas kimś zupełnie innym, niepojętym, nieprzewidywalnym… Często ta nagła przemiana odbywa się w okresie wakacyjnym, w ciągu kilku tygodni. Z domu na obóz, na kolonię lub do rodziny wyjeżdża ktoś dobrze nam znany, a wraca kompletnie inny człowiek. I nagle robi się trudno, bo dziecko, które dotąd się w nas wpatrywało z pełną akceptacją, zaczyna nas bacznie i krytycznie obserwować. Z pozycji jedynego autorytetu, z dnia na dzień lądujemy na cenzurowanym, a w oczach naszego nastolatka widzimy niewypowiedzianą pretensję: „Co ty mi właściwie masz do powiedzenia?! Przecież nie potrafisz w ogóle ze mną rozmawiać!”
W domach, w których się nie rozmawia brakuje bliskości. Członkowie takiej rodziny w gruncie rzeczy niewiele o sobie wiedzą i nie rozumieją się. A trudno jest wychowywać dzieci bez więzi i zrozumienia. Z jednej strony dorastające dzieci chcą być traktowane dorośle, ale z drugiej nie „za dorośle”. Na pewno nie potrzebują już rodzica, który wszystko wie lepiej, mówi jak ma być i nie dopuszcza dziecka do głosu. Ale nie potrzebują też rodzica-kumpla, który nie stawia granic, nie broni żadnych zasad, któremu jest wszystko jedno, byleby było fajnie i bezkonfliktowo. Dzieci czują się wtedy zagubione, wręcz opuszczone. Często wtedy szukają akceptacji w zupełnie obcym środowisku, nierzadko toksycznym i niebezpiecznym. I dopiero wtedy rodzic zadaje sobie pytanie: „Gdzie popełniłem błąd? Przecież wszystko w domu miał!” Czy aby na pewno wszystko?…
Jak mądrze rozmawiać z dzieckiem od najwcześniejszych lat?
Na początku rodzice powinni wyposażyć się w ogromną cierpliwość i zwracać uwagę na to, by ich kilkuletnie dziecko wypowiadało się do końca, jeśli tylko chce im coś zakomunikować. Nawet jeśli czasami ma z tym kłopoty, bo na przykład włącza mu się naraz kilka wątków i w jego opowieść wkrada się chaos, albo gdy nie znajduje właściwego słowa i używa dziesięciu, żeby coś nazwać. Naprawdę warto pielęgnować ten pęd kilkulatków do mówienia, bo to kształtuje pierwsze, często dożywotnie nawyki konwersacyjne dziecka. Albo przyzwyczai się od małego, że jest słuchane i brane na serio, albo nabędzie przekonania, że to co ma do powiedzenia, nie jest ważne, zwłaszcza, że na dodatek inni potrafią to wyrazić sprawniej i lepiej.
Tak się dzieje w głowie dzieci wtedy, gdy rodzice notorycznie je uciszają, poprawiają, dokończają za nie ich wielowątkowe opowieści, albo po prostu oganiają się od nich: „Idź się wreszcie pobawić i daj mi spokój”. Dotyczy to najczęściej rozgadanych pięcio -, sześciolatków.
Takim dzieciom wtłacza się w głowę następujący przekaz: „Masz prawo zaprzątać mi uwagę tylko, jeśli stanie się coś naprawdę strasznego. Jak się skaleczyłeś – to przyjdź i powiedz, a jak nie – to trzymaj się z daleka i się baw. To co masz do powiedzenia, mnie nie interesuje.”
Słuchajmy więc nasze dzieci, uczmy szczerych rozmów. One też kiedyś będą rodzicami i będą powielać nasze błędy.
Często na drodze do wypracowywania dobrego porozumienia musi się zdarzyć wiele błędów. Czasem trzeba na siebie nakrzyczeć, wściec się, popłakać, wyrzucić ze środka wszystkie głęboko chowane żale, przeżyć wiele rozczarowań, zanim pomału nasze rozmowy zaczną się stawać naprawdę konstruktywne i partnerskie. I pamiętajmy: dziecku bezwzględnie należy mówić prawdę, natomiast forma w jakiej to zrobimy, powinna być dostosowana do jego wieku, wrażliwości i kontekstu całej sytuacji. Nie zbywajmy naszych dzieci powiedzeniem: „To nie twoja sprawa, to ciebie nie dotyczy. Idź się pobaw”. Dziecko jest przecież częścią rodziny i ma w niej swoje prawa.
Porównywanie – częsty błąd rodziców
Porównania są straszliwym chwytem, podważają pewność siebie naszych dzieci, uczą je też ciągłego porównywania się z innymi i oceniania świata na zasadzie – ten jest lepszy ode mnie, ale ten jest gorszy.
Życie osoby, którą ciągle się porównuje nigdy nie będzie radosne, satysfakcjonujące, bo zawsze spotkamy kogoś „lepszego” i to nam będzie spędzać sen z powiek. Wychowując nasze dzieci przez ciągłe porównania, często skazujemy je na dożywotnią frustrację. Powiedzmy też otwarcie, że porównania nikogo do niczego nie mobilizują – a o to zdaje się głównie chodzi rodzicom. Matka mówi dziecku: „Patrz jaki ten Adaś zdolny, nie to co ty. On jakoś potrafi się nauczyć matematyki, tylko tobie nic nie wchodzi do głowy”. Jaki jest efekt? Ano taki, że dziecko nie znosi rozmów z matką, nie znosi Łukasza i nie znosi matematyki.
To bardzo skuteczny sposób na zniechęcenie do nauki w szkole, nauki języków obcych i właściwie wszystkiego. Podobny skutek dają też odezwania w stylu: „Tylko kompletny idiota tego nie potrafi…”, „Nie wiesz tego? To jesteś głupszy niż myślałem” itp.
Skutkiem ubocznym takiego traktowania dziecka jest także utrata szacunku dla rodziców. Bo czy można szanować rozmówcę, który nas obraża? Czy potrafilibyśmy brać pod uwagę zdanie kogoś, kto traktuje nas jak idiotę? Mało prawdopodobne. Raczej będziemy czuli do niego urazę, złość i niechęć. Od takich ludzi się ucieka. Czy naprawdę jako rodzice marzymy o wzbudzaniu w dzieciach podobnych odczuć?
(MG)